Canal du Midi. Zanim przyjemności, chwile grozy

Pierwszy dzień naszej podróźy był jedną,wielka serią trudnych sytuacji. Samolot opóźniony o dwie i pół godziny. Przylot do Bordeaux ok. 20.30. W trakcie składania rowerów okazuje się, że dwa z trzech są niesprawne a do hotelu mamy 15 km. 23.00 podejmujemy decyzjè, ze szukamy hotelu w okolicy lotniska. Ciemno, autostrada i brak miejsc w pierwszych trzech. Przedostajemy sie przez chaszcze i docieramy do czwartego (robotniczego). Jest wolny pokoj. Wnosimy Lucję. Gutek pada zmęczony. My myślimy co dalej robić w podróży rowerowej, bez sprawnych rowerów. Zgodnie z planem o poranku powinniśmy startować do Montaboun. Z hotelu na dworzec jest 17 km. Rano nasz Król Wasyl próbuje je jeszcze naprawic. Bez efektu i bez łańcucha podejmujemy wyzwanie. Wasyl z roweru robi hulajnogę i cudem dojeźdżamy na dworzec kolejowy. Wyobrazić trzeba sobie człowieka z sakwami, dzieckiem, na rowerze, ktore zamiast pedalowac, odpycha się nogą;). W Montaboun mamy dużo szczęścia, bo trafiamy na fachowca, ktory po wielu trudach naprawia nam rowery. My w tym czasie korzystamy z urokow miasta. Oglądamy piękną starówkę. Jemy obiad u Włocha z Sycylii. Wieczorem padamy ze zmęczenia. Rano startujemy, w chłodny poranek, ale pelni energi, w podróź Canalem du Midi ( wkrotce wiecej o canale). Przemierzamy 52 km z Montauban do Tuluzy. Trasa przyjemna, z niewielkimi podjazdami.  Nagle na ostatnich kilometrach, naszemu Wasylowi odpada pedał od roweru. Do hotelu w Tuluzie docieramy juz na piechotę, upalnym popołudniem. Rzucamy sakwy, meldujemy się i ponownie ruszami w poszukiwaniu  punktu naprawy rowerów. Trafiamy na fantastyczny. Samoobsługa z opłatą,,ile Pan uważa". Teraz mamy wieczór. Rowery sprawne. Brzuchy pełne i czekamy na jutrzejszy podbój Tuluzy :)!

Komentarze